niedziela, 27 maja 2012

"Eighties"

Już po tegorocznej edycji Green Zoo. Nie napiszę nic odkrywczego, ani nie zamierzam kserować tego co Wojtek napisał w swojej relacji. Nie mam zamiaru polepywać agencji Front Row Heroes po plecach bo przez poklepywanie nikt się nigdy niczego nie nauczy, a wytykanie konkretnych błędów i przekazywanie uwag prowadzi tylko ku lepszemu. Oni sami są świadomi swoich potknięć i wiem, że za rok będzie lepiej. Fajnie, że im się chce. Świetnie, że wbili imprezę do Krakowa, miasta niemal idealnego do takiej miejskiej akcji. Takiej frekwencji na koncertach, zarówno gwiazd jak i localsów, mogę tylko życzyć naszym, trójmiejskim zespołom i organizatorom. Nie do końca też na imprezie królowało to czego obecnie słucham, ale o tym też jest ten festiwal. O odkrywaniu nowego. Mnie np. zauroczył ten singiel.

Cztery dni rozmów o muzyce i fotografii, odklejenie od wszystkiego i poukładanie sobie wszystkiego w głowie, tak w skrócie mogę podsumować moją obecność na drugiej edycji Green Zoo. Chyba najlepszą kulminacją było hasanie wczoraj po parkiecie w takt pewnego przeboju, spopularyzowanego potem przez Nirvanę a potem powolny powrót do własnego łóżka z Joy Division w słuchawkach. Nie udało się i chyba nie uda się wypocząć.

Nie będzie tu zdjęć z koncertów. Paradoksalnie Bartek Skowron poruszył ten problem na swoim panelu a wniosek był jeden - backstage jest o wiele bardziej ciekawy. Oczywiście tylko połowicznie bo brak aparatu odczułam na pierwszym koncercie Bena Caplana czy Kaseciarza - małe kluby, fajne lokacje, dobra integracja z publiką i hop. Mamy naprawdę fajny materiał. Ale nie o to tu chodziło. Liczyła się integracja. I o niej i o klubie festiwalowym są te zdjęcia.

Poza tym, dobrą imprezę poznajesz po tym, że nie ma równych i równiejszych. Nawet opaski wszyscy mieli w tym samym kolorze :)

PS. Dziękuję wszystkim, którzy wpadli na mój panel. Frekwencja i feedback zaskoczyły bardzo pozytywnie. Chyba nawet za bardzo.


Panel powstawał w bólach i bałaganie.


Z Wojtkiem i Michałem poznaliśmy się na panelu foto i postanowiliśmy iść na obiad. Morela na Stolarskiej oficjalnie dostała znak serduszka. Najlepsza lemoniada jaką w życiu piłam.


Ben Caplan i Wojtek Barczyński podczas panelu o Booking Agentach.


..czyli być jak B+.








Wojtek i Emi z ludzmi z Pop Montreal. Fajnie byłoby tam kiedyś pojechać. Na razie szukam sponsora;)


Wnętrze Bomby na Placu Szczepańskim. Dobre miejsce.






Bart Skowron opowiadający o fotografii koncertowej i robieniu backstagów.


Kuba. Barmanuje. DJuje. Słucha Detroit Techno, holenderskiego electro i post-punka. Podłączył mi dyskotekową kulę przed panelem a ja zapuściłam Godspeed You! Black Emperor. Tańce i pląsy.


Emi i Cyprian. Od 2009 roku (dobrze?) sprowadzają do Polski muzykę, którą nie zajmuje się nikt inny. Indie dziwactwa, alternatywa z Nowej Zelandii czy folkowych bardów. Teraz robią ten festiwal. Żywe synonimy frazy "music matters".




Drugi Buś. Nie pamiętam, żebym widziała go w jednym miejscu dłużej niż przez 5 minut.




Dzięki Vuk dowiedziałam się jak działa harfa elektryczna. Warto chodzić na dziwne koncerty.







Cytryna plus cola. Drogie jak diabli, ale cholernie dobre. Szkoda, że nie piję już coli w takich ilościach jak kiedyś.


Piotrek. Gra na perkusji w jednym z moich ulubionych obecnie młodych polskich składów - Kaseciarzu. Koncert mnie rozwalił a chłopaki namówili mnie na kupno zina kolegi.





Burza mózgów Front Row Heroes, Igi z Instytutu Adama Mickiewicza, ekipy z Pop Montreal i Gaby Kulki.





Mój cudowny pokrowiec na telefon, który okazał się hitem imprezy.


Wieczór przyjechał i wywiadował. Efekty pewnie niedługo na Uwolnij Muzykę.


Gaba też wpadła i opowiadała o Taipei i Tajwanie. Nie ukrywam, zazdroszczę podróży.



I ku pamięci. Moja jedyne zdjęcie z festiwalu. Spust migawki naciskała Gaba, bo jako jedyna zauważyła, że nie mam ani jednego zdjęcia ;)


Zresztą, za całość niech Ben Caplan podziękuje:

1 komentarz:

  1. Bardzo fajna relacja i Gabie nawet wyszło naciskanie spustu :D To Tonką?
    a.

    OdpowiedzUsuń