piątek, 30 listopada 2012

"Night"



Odkrycie wyjazdu do Warszawy - bar w piwnicy PEKINU. Odwieliśmy go razem z Tomkiem i wciągnęliśmy po porcji pierogów (niby 6, ale tak napakowane farszem, że 8) plus zupkę pomidorową. I ta pani na kasie, i ta jej koszulka, i takie przekonanie, że schodzisz do podziemi i pomimo tego splendoru i marmurów, wszystko dalej jest po staremu, po polskiemu. Kocham.

A dziś odwiedziłam pewien przybytek, w którym ostatnim razem byłam 6 grudnia 2010 roku i zrobiłam to co każdy normalny, niechcący wspierać ZUSU obywatel powinien zrobić. Wtedy pierwszą piosenką, wybita mi przez mojego plajerka był mój ulubiony numer Zoli Jesus (jak grała w Warszawie rok temu, prawie się zabiłam pędząc, lecą, tylko po to aby usłyszeć ten numer) i, aby tradycji stało się zadość, poleciał i tym razem. Dobre morze reverbu i co tam się dzieje od 1:50. Moi Państwo...



"But in the end of the night we'll rest our bones"

czwartek, 29 listopada 2012

wtorek, 27 listopada 2012

"Noon"


Zdjęć z Warszawy dużo (ale dziś - Lomo z Katowic). Dużo różnych. Powrót miał być w klimacie połykam-dużo-aviomarinu-i-śpię-snem-najlepszym, ale skończyło się na leżeniu z słuchawką przyklejona do ucha, wymiana plotek, historii i uprzejmości. I czekaniem późnym wieczorem na kolejkę SKM. A potem w plajerze wylądował soundtrack do Leona Zawodowca, czyli TEGO filmu i rozpoczęło się odliczanie do środy lub czwartku i powolne umieranie z nerwów. Jak by emocji było mało...


Nie pamiętam swojego pierwszego spotkania z Leonem, filmem do którego rodzice nie za bardzo chcieli mnie dopuścić, bo krew, bo brutalność, bo pewnie też niewygodny byłdla nich ten lekki pedofilski posmak. Pamiętam za to każde kolejne oglądnięcie, bo emocje towarzyszące mi podczas oglądania tego filmu nigdy się nie zmieniły. Dwadzieścia razy chyba będzie lekką ręką. Po dziesiątym przestałam liczyć.

A ciary narastające podczas słuchania tego numeru (2:32)... Do dziś nie mogę sobie wybaczyć swojej nieobecności na Festiwalu Muzyki Filmowej.

poniedziałek, 26 listopada 2012

"Tetsuo"



Nie wiem co napisać po tym weekendzie. Szukałam jednego zdjęcia, takiego podsumowania ostatnich paru dni i wyszedł mi przedziwny tryptyk. Przedziwny bo dwóch z tych trzech zdjęć nie udało mi się nawet zrobić. Zabrakło siły. Jak widać wbijanie się do karetek czy pięciominutowe przywdzianie skory paparata idzie mi o wiele łatwiej niż sfotografowanie dwóch pustych filiżanek i zatopionego w silenthillowej mgle, Pałacu Kultury.

czwartek, 22 listopada 2012

"Music is Math"




Dostałam hulajnogę, obiad, ciepłe łóżko. Wymienialiśmy się dziś tabletkami, kisielem i syropami. Trza się wygrzać przed zapierdolem do czwartku. Wieczór zapodaje muzykę z Malii i Kolumbii.

środa, 21 listopada 2012

"Swedish Purse"


Rowno rok temu spakowałam torbę i walizkę (tradycyjnie już bo nieważne czy piec dni czy szesnaście - zawsze jest torba i walizka), zabrałam drabinkę i na dwa tygodnie (z 24 godzinna przerwa na Whitesnake w Katowicach - nawet, kurwa, nie wiecie jak trudno dojechać i wrócić w ciągu 24h z Wawy do Katowic, wtedy to wydawało się mission impossible, ale Tomek uratował!) zamieniłam długość i szerokość geograficzna z gdyńskiej na warszawska. Dwa tygodnie naszpikowane koncertami, spacerami i pierwszymi, nieśmiałymi próbami robienia zdjec "dla siebie". No i ta straszna wiadomość o rozstaniu Kim Gordon i Thrustona Moora, która spowodowała autentyczne załamanie i wycieranie nosa w rękaw B. na pewnej pamiętnej imprezie. Pamiętnej bo zgubiłam wtedy klucze i gdyby nie Pinky złe by się działo. Oj źle. A potem, jakieś dwa tygodnie później, ktoś zarzucił pomysłem i hasłem "Mastodon w Berlinie". Teraz wydaje się, ze to "tylko" rok, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, ze listopad 2012 i listopad 2011 dzielą lata świetlne, metry klisz i gigabajty zdjęć.



Był tam mój ostatni "rojkowy" koncert Myslovitz i pierwszy śnieg. Spacery po Śródmieściu i Woli. I chyba wizyt w Stodole i tych spacerów będzie mi podczas tego wyjazdu brakować bo "tylko" do poniedziałku i każdy dzień będzie naszpikowany atrakcjami pracowymi. Mam tez nieśmiały zamiar niezakaszleć współtowarzyszy na śmierć, choć szykuje się mały szpital na peryferiach.



Ale ciekawe jaka będzie teraz TA Warszawa. Ze Sprocketem w kieszeni i bieganiem na czas po wnętrzach Pałacu Kultury. I nie mam pojęcia dlaczego w tym momencie przypomniała mi się historia z autostopem i zespołem disco polo. I dojazdem do Chojnic w jedyne 11 czy 12 godzin...

Ot takie warszawsko-trójmiejskie historie do zdjęć z Krakowa. Ponownie maj 2012.

wtorek, 20 listopada 2012

"Himmelweg (Le Chemin Du Ceil) Part 4"


Rok temu ogarnęłyśmy z Olą większą część Narracji, w tym roku moje przeziębienie plus krótki czas w Gdańsku spowodował, że ogarnęłyśmy jedynie dwie instalacje. Wstyd, hańba i tak dalej, ale co zrobić kiedy rozlało nam się kakao (w sumie to mi, gapcio) i do teraz cała torba pachnie jak czekoladowy baton.






Pamiątki z McDonalda - najlepiej.











niedziela, 18 listopada 2012

sobota, 17 listopada 2012

"Welcome to Versailles"


"Ja jestem odpowiedzialny za ten dom i wymagam społecznego podejścia. Ja powiesiłem zielone, pani brązowe. No i jak to teraz wygląda? Jak gówno w lesie."

piątek, 16 listopada 2012

"Triple Sun"


Paweł znalazł ostatnio zagubiony film i ponieważ kiedyś dostał do skanowania chyba z 6 czy 7 filmów z jakiś 4-5 miesięcy (jeszcze raz dzięki!) nie mogłam akurat tego jednego umiejscowić w czasie. Aż natrafiłam na to foto.

Zrobione na klatce legendarnej miejscówki na Alejach, w dzień po tym, kiedy to wracałam po jednej z najlepszych tanecznych imprez roku 2012. Uroku całej sytuacji niech doda fakt, iż zarówno podłoga, jak i szyba iskrzyła się kolorem czerwonym co sugerowało, że chłopaki (bo to zawsze są chłopaki, dziewczyny po prostu ciągną się za włosy) nie grali w szachy lub bierki, ale w odbijanego. Coś pokusiło mnie żeby na imprezie zostać dłużej i to coś miało bardzo dużą rację. Bliskich spotkań z szybą nie lubię.



Legendarny bar pod filarkami. Kto nie jadł tam obiadu - nie zna życia. Panowie bez nosów, studenci UJ, stare babcie, fotografowie robiący sesję za paręnaście tysięcy polskich nowych złotych i hipsterzy pozujący na biedaków. Kasza niedogotowana i jajka niekoniecznie na twardo. Tylko tam! Atrakcja obowiązkowa niczym Wawel!