Zdjęć z Warszawy dużo (ale dziś - Lomo z Katowic). Dużo różnych. Powrót miał być w klimacie połykam-dużo-aviomarinu-i-śpię-snem-najlepszym, ale skończyło się na leżeniu z słuchawką przyklejona do ucha, wymiana plotek, historii i uprzejmości. I czekaniem późnym wieczorem na kolejkę SKM. A potem w plajerze wylądował soundtrack do Leona Zawodowca, czyli TEGO filmu i rozpoczęło się odliczanie do środy lub czwartku i powolne umieranie z nerwów. Jak by emocji było mało...
Nie pamiętam swojego pierwszego spotkania z Leonem, filmem do którego rodzice nie za bardzo chcieli mnie dopuścić, bo krew, bo brutalność, bo pewnie też niewygodny byłdla nich ten lekki pedofilski posmak. Pamiętam za to każde kolejne oglądnięcie, bo emocje towarzyszące mi podczas oglądania tego filmu nigdy się nie zmieniły. Dwadzieścia razy chyba będzie lekką ręką. Po dziesiątym przestałam liczyć.
A ciary narastające podczas słuchania tego numeru (2:32)... Do dziś nie mogę sobie wybaczyć swojej nieobecności na Festiwalu Muzyki Filmowej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz